Jest kolejny rozdział. Powiem szczerze, że jestem z niego dumna, choc może niektórym z Was nie spodoba się to co w nim zawarłam. Podoba mi się kierunek, w krótym zmierza ta historia i moge Was zapewnić, ze nie zakończy się ona zbyt szybko. W każdym bądź razie rozdział jest i czeka na opinie. Tak samo zreszta jak zakładka "Galeria". co o niej myslicie? Dobry pomysł? Kontynuować, czy skasować?
Oto kobieta wzgardzona. Przypatrz
jej się dobrze. Siedzi w barze, przy którym Grill wydaje się być wysokiej klasy
restauracją. Ceglane ściany i betonowa podłoga. Stoliki mają nogi wtopione w
beton, prawdopodobnie po to, by nikt nimi nie rzucał. Krzesła chyboczą się na
powyginanych nogach, blat baru lepi się od rozlanych drinków. Głośna muzyka
jest tak agresywna, że nie da się usłyszeć własnych myśli. Kobieta przy barze
zamawia kolejnego drinka, sama już nie wie, który to z kolei, i wychyla go
szybko, jakby bała się, że jeśli chwilę poczeka to odejdzie jej ochota na
dalsze picie.
W tej kobiecie, ubranej w czarne, błyszczące legginsy, niebotycznie wysokie szpilki i limonkowy top zasłaniający jedynie piersi ciężko było mnie rozpoznać, a jednak to byłam ja. Zarzuciłam na plecy skórę i rozpuściłam nieco za mocno podtapirowane włosy. Wściekle czerwona szminka jakimś cudem jeszcze nie spłynęła z moich ust, a ciemnobrązowy cień dzielnie trzymał się na swoim miejscu. Efekt przydymionego oka, jaki osiągnęłam wykonanym makijażem dodawał mi zdzirowatości, co bardzo mi się podobało. Rozejrzałam się po Siódmym Kręgu, bo tak nazywała się ta speluna umiejscowiona przy autostradzie jakiś dwadzieścia kilometrów od Mystic Falls. Kiedy wchodziłam tu cztery godziny wcześniej przywitał mnie Pietro, właściciel siódmego kręgu, który przywodził mi na myśl samego Mefistofelesa. Wysoki i szczupły mężczyzna o brązowych oczach i czarnych, krótkich włosach już samym uśmiechem potrafił przyprawić człowieka o ciarki. Dodając do tego dość spory, haczykowaty nos i kanciaste rysy twarzy uzyskiwało się obraz naprawdę zbliżony do biblijnego niszczyciela dobra. Pietro jednak okazał się być miłym człowiekiem, tak samo jak jego zjawiskowo piękna żona Marianne. Po krótkiej rozmowie okazało się, że wszyscy jesteśmy rówieśnikami i dzieli nas różnica jedynie kilku dni, bo każde z nas urodziło się w tym samym miesiącu. Wkrótce zaczęli schodzić się ludzie, w większości stali bywalcy – mężczyźni i kobiety, których jedynym celem było opróżnienie jak największej ilości kieliszków. Znalazło się jednak kilku przypadkowych gości, którzy już po kilkunastu minutach pobytu w Siódmym Kręgu idealnie wtapiali się w jego atmosferę. Tańczyli teraz w rytm ogłuszającej, ciężkiej, rockowej muzyki ich lśniące od potu ciała pląsały tak, jakby do niczego innego nie zostały stworzone. Przy barze siedziało kilka osób, głównie znudzone kobiety o wyglądzie prostytutek, ale również mężczyźni, którzy za wszelką cenę próbowali zwrócić na siebie uwagę towarzyszek. Kolejny zamówiony i wypity duszkiem drink zakręcił mi nieco w głowie, poczułam, ze moje powieki są cięższe niż bym sobie tego życzyła, jednak nadal zachowywałam zdolność oceny sytuacji. W pewnej chwili poczułam dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Odwróciwszy się zobaczyłam Klausa. Naprawdę spotykanie go w rozmaitych miejscach nie mogło być przypadkiem, dlatego tez poczułam lekką irytację.
W tej kobiecie, ubranej w czarne, błyszczące legginsy, niebotycznie wysokie szpilki i limonkowy top zasłaniający jedynie piersi ciężko było mnie rozpoznać, a jednak to byłam ja. Zarzuciłam na plecy skórę i rozpuściłam nieco za mocno podtapirowane włosy. Wściekle czerwona szminka jakimś cudem jeszcze nie spłynęła z moich ust, a ciemnobrązowy cień dzielnie trzymał się na swoim miejscu. Efekt przydymionego oka, jaki osiągnęłam wykonanym makijażem dodawał mi zdzirowatości, co bardzo mi się podobało. Rozejrzałam się po Siódmym Kręgu, bo tak nazywała się ta speluna umiejscowiona przy autostradzie jakiś dwadzieścia kilometrów od Mystic Falls. Kiedy wchodziłam tu cztery godziny wcześniej przywitał mnie Pietro, właściciel siódmego kręgu, który przywodził mi na myśl samego Mefistofelesa. Wysoki i szczupły mężczyzna o brązowych oczach i czarnych, krótkich włosach już samym uśmiechem potrafił przyprawić człowieka o ciarki. Dodając do tego dość spory, haczykowaty nos i kanciaste rysy twarzy uzyskiwało się obraz naprawdę zbliżony do biblijnego niszczyciela dobra. Pietro jednak okazał się być miłym człowiekiem, tak samo jak jego zjawiskowo piękna żona Marianne. Po krótkiej rozmowie okazało się, że wszyscy jesteśmy rówieśnikami i dzieli nas różnica jedynie kilku dni, bo każde z nas urodziło się w tym samym miesiącu. Wkrótce zaczęli schodzić się ludzie, w większości stali bywalcy – mężczyźni i kobiety, których jedynym celem było opróżnienie jak największej ilości kieliszków. Znalazło się jednak kilku przypadkowych gości, którzy już po kilkunastu minutach pobytu w Siódmym Kręgu idealnie wtapiali się w jego atmosferę. Tańczyli teraz w rytm ogłuszającej, ciężkiej, rockowej muzyki ich lśniące od potu ciała pląsały tak, jakby do niczego innego nie zostały stworzone. Przy barze siedziało kilka osób, głównie znudzone kobiety o wyglądzie prostytutek, ale również mężczyźni, którzy za wszelką cenę próbowali zwrócić na siebie uwagę towarzyszek. Kolejny zamówiony i wypity duszkiem drink zakręcił mi nieco w głowie, poczułam, ze moje powieki są cięższe niż bym sobie tego życzyła, jednak nadal zachowywałam zdolność oceny sytuacji. W pewnej chwili poczułam dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Odwróciwszy się zobaczyłam Klausa. Naprawdę spotykanie go w rozmaitych miejscach nie mogło być przypadkiem, dlatego tez poczułam lekką irytację.
-
Chodzisz za mną? – Uniosłam lekko brew, nadając mojej twarzy wyraz zdziwienia
pomieszanego ze zniesmaczeniem.
-
Nie wyglądasz zbyt przyzwoicie. – Zmierzył mnie wzrokiem pełnym dezaprobaty, a
mi sama nie wiem dlaczego zrobiło się głupio, że siedzę przed nim wyglądając
jak panienka lekkich obyczajów. Prychnęłam pogardliwie i skinęłam na barmana,
zamawiając kolejnego drinka.
-
Napijesz się czegoś? Myślę, że powinieneś nieco wyluzować i spróbować się
zabawić – oznajmiłam tonem wskazującym na to, ze jestem bardziej pijana niż
naprawdę byłam. Znów popatrzył na mnie wzrokiem pełnym pogardy, jednak ku
mojemu zaskoczeniu po chwili jego twarz rozjaśniła się.
-
Właściwie czemu nie? – Wprawiając mnie w kompletne osłupienie, usiadł obok mnie
i zamówił podwójną wódkę. – Zatańczysz?
Popatrzyłam
na niego na wariata, zastanawiając się w co on do cholery gra, po czym wstałam,
czknęłam i poszłam z nim tańczyć.
Nigdy nie lubiłam tańczyć. To znaczy
nie publicznie, bo przed lustrem niejednokrotnie wyginałam się na wszelkie
możliwe strony, na parkiecie zaś po długich namowach byłam skłonna jedynie do
wolnego tańca obściskiwańca. Nie rozumiałam wiec w ogóle jakim cudem dałam się
wyciągnąć na parkiet Klausowi. Mimo, że go nie lubiłam. Mimo, że wywoływał we
mnie niezbyt przyjemne uczucie dyskomfortu. Stanęłam przy nim i zaczęłam
nerwowo podrygiwać, wiedząc, że robię z siebie kompletne pośmiewisko. To znaczy
robiłabym, gdyby ktokolwiek zwracał na mnie uwagę. Tymczasem ludzie w barze
byli tak pochłonięci sobą, że nikt nie zwracał uwagi na dziewczynę, która
poruszała się jakby właśnie dostała ataku padaczki. Nikt oprócz Klausa, ten
nawet nie próbował powstrzymywać śmiechu. W końcu jednak przejął inicjatywę i
chwycił mnie za rękę sprawiając, że wykonałam całkiem zgrabny piruet w wyniku
którego znalazłam się bardzo blisko rudawego wampira. Hybrydy. Nie za bardzo
ogarnęłam rozumem to, co ze mną wyprawiał na parkiecie, było w naszym tańcu
bardzo dużo kontaktu cielesnego, kilka podskoków i wygięć i cała masa ciarek,
które beztrosko hasały po moich plecach za każdym razem, gdy byłam
niebezpiecznie blisko mojego partnera w tańcu. W końcu stwierdziłam, że
wystarczy i tanecznym krokiem opuściłam parkiet, Klaus podążył za mną i po
chwili znaleźliśmy się przed Siódmym Kręgiem. Autostrada była pusta, dokoła
las, a ja nie mając co zrobić z rękami, zaczęłam bawić się kosmykiem włosów.
-
Po co to wszystko Klaus? Czemu za mną chodzisz?
-
Lubię patrzeć na ciebie, gdy pogrążasz się na dnie.
-
To miłe z twojej strony, jestem dziś w bardzo przyjaznym nastroju, więc powiem
ci grzecznie żebyś sobie poszedł.
-
A jeśli się nie zgodzę?
-
Znokautuje cię moim magicznym wisiorkiem.
-
Gdybyś nie była taka buntownicza i obrażona na cały świat, byłabyś całkiem
ładna.
-
A no widzisz. Tobie natomiast już nic nie pomoże. – wzruszył ramionami.
-
Zdajesz sobie sprawę, że ten bar jest pełen sukkubów?
-
A jak myślisz? Przyszłam tu dla czystej przyjemności zalania się w trupa?
-
Co masz zamiar z tym zrobić?
Wzruszyłam
ramionami.
-
Cokolwiek bym zrobiła i tak stoję w miejscu, żadne z moich działań nie
przybliża mnie do Lilith, powoli tracę wiarę, że ta moja misja ma jakiś sens.
-
A może po prostu potrzebujesz sojusznika?
-
Co? – Zamrugałam powiekami. – Chcesz bym moim wspólnikiem? Jaki masz w tym
interes?
-
Chodź ze mną, potrzebujemy ustronnego miejsca do rozmowy.
- Nie wspominałeś, że tym ustronnym
miejscem jest twoja sypialnia. – Oznajmiłam, rozsiadając się wygodnie na środku
ogromnego łózka z baldachimem. Klaus chodził po pokoju w tę i z powrotem,
marszcząc czoło. – Nad czym się zastanawiasz? – Dopisywał mi humor i chętnie
bym się z nim poprzekomarzała, jednak on chyba nie miał na to ochoty. W końcu
zatrzymał się na środku pokoju i popatrzył na mnie.
-
Udowodnij mi, że jesteś osobą, która jest w stanie pokonać Lilith.
Spojrzałam
na niego zdziwiona.
-
Jak niby mam ci to udowodnić, Klaus?
Ledwo radzę sobie z jej pupilkami, a z tego co mówiła April, Lilith jest
silniejsza i potężniejsza od nich wszystkich razem wziętych.
-
Nie chodzi mi o twoje możliwości fizyczne. Udowodnij mi, że masz w sobie tyle
woli walki i taki hart ducha, który pozwoli ci stanąć do pojedynką z nią.
Udowodnij, że nie stchórzyć i nie uciekniesz, kiedy przyjdzie ci z nią walczyć.
-
Nie umiem ci tego udowodnić, mogę jedynie powiedzieć, że ucieczka czy poddanie
się pokazałoby, że jestem tchórzem,.. Czułabym się przez to nic nie warta i
czułabym jeszcze, że Damon miał jednak rację co do mnie, a do tego nie mogę
dopuścić. Choćbym miała zginąć z jej rąk, nie poddam się.
-
To mi wystarczy, jesteś odpowiednią osobą.
-
Odpowiednią do czego?
Nie
odpowiedział. Pochylił się i otworzył przepastną, drewnianą skrzynię stojącą u
stóp łóżka po czym wyprostował się trzymając długi, zawinięty w czarny i ciężko
wyglądający materiał przedmiot. Wyciągnął ręce w moją stronę i skinął głowa bym
do niego podeszła. Gdy to zrobiłam ściągnął materiał z tajemniczego przedmiotu,
a mnie zaparło dech w piersiach. Długi, stalowy, lśniący miecz, który trzymał
Klaus, miał pięknie rzeźbioną rękojeść w kształcie skrzydła. Rękojeść nie miała
żadnych ozdób, szlachetnych kamieni, ażurowych wycięć i tego rodzaju dupereli. To
w prostocie wykonania tkwiła jej uroda. Kiedy wampir wyciągnął ręce, podając mi
miecz, zawahałam się. Nigdy nie miałam do czynienia z bronią, a największym
ostrzem jakiego używałam, był sekator, którym podcinałam gałęzie żywopłotu.
Bałam
się, że miecz okaże się za ciężki i po prostu padnę razem z nim na ziemię. Było
jednak zupełnie inaczej, kiedy już zebrałam się na odwagę i odebrałam to cudo
Klausowi, zaskoczyła mnie jego lekkość i fakt, że rękojeść idealnie pasowała do
mojej dłoni. Zafascynowana, machnęłam kilka razy mieczem w powietrzu. Każdemu
ruchowi towarzyszył cichy świst, jakby przecinane powietrze wydawało swój
własny dźwięk.
-
Po co właściwie mi go pokazałeś? – Zapytałam Klausa, którego mina wyrażała
niemniejszą fascynację niż moja.
-
Jest twój.
-
Dajesz mi go? No naprawdę, wszyscy w tym mieście mają zamiar dawać mi prezenty?
– zaśmiałam się lekko, czując, że jednak drinki wypite w „Siódmym kręgu”
podziałały na mnie bardziej niż myślałam.
-
To nie jest prezent, a zwrócenie
własności. Ten miecz od wieków należał do twojej rodziny, a ty jako pogromczyni
demonów nie możesz, a musisz go mieć.
Usiadłam.
Widocznie drinki naprawdę były za mocne. To sen? Czy może Klaus zwariował? Jak
miecz znajdujący się w serialowym świecie, mógł należeć do mojej rodziny?
Zapytałam go o to.
-
To proste, naprawdę się nie domyśliłaś? Ty jesteś częścią tego świata. Może ci
się wydawać, że trafiłaś tu przez przypadek, ale umówmy się – przypadki się nie
zdarzają.
-
Możesz jeszcze raz, powoli i najlepiej od początku?
-
Jak sobie życzysz.
-
Czekaj! Najpierw daj mi czegoś do picia, czuję, że nie zniosę tej historii na
trzeźwo.
Klaus
tylko się uśmiechnął i wyciągnął z barku butelkę wina.
Czterdzieści minut i pięć wypijanych
duszkiem kieliszków wina później leżałam na wielkim łożu Klausa kompletnie
zalana i wzbogacona o zupełnie nową, absolutnie nieprawdopodobną historię mojej
rodziny. Dowiedziałam się, że moja rodzina, ta prawdziwa, a nie ta z
równoległego świata pochodzi z Włoch, konkretnie to z jakiejś niewielkiej osady
w Alpach, a jej historia sięga czasów kiedy Dora złamała słowo dane Bractwu
Prawdziwych. Oto moja przodkini, Nadia z Piemontu w wyniku dziwnych układów z
Dora i Bractwem Prawdziwych zostaje ambasadorka ludzkości na ziemi. Dziwne? Bardzo,
ale nie tak bardzo jak fakt, że od tamtej pory w każdym pokoleniu znajdował się
wybraniec, osoba, która miała walczyć z demonami dręczącymi ludzkość. I tak to
trwało, póki Klaus w latach czterdziestych nie zabił pewnego wybrańca i nie
zawinął mu miecza przeznaczonego do walki z różnymi wrednymi kreaturami. Na
przykład wampirami, demonami i wilkołakami.. Wtedy właśnie Bractwo Prawdziwych
i moi przodkowie postanowili, że kolejnego potomka trzeba odesłać do
równoległego świata, aby nie dopuścić do wyginięcia rodu Piemont. Tak się
stało, część mojej wesołej rodzinki została w tym świecie, próbując odzyskać
miecz, a część przeniesiono do świata równoległego, czyli tego, w którym się urodziłam
i wychowałam. W końcu jednak Klaus wytłukł moich pobratymców którzy zostali i
bractwo nie miało innego wyjścia, jak sprowadzić wybrańca (w tej roli ja) z
powrotem. Nie było łatwo, najpierw musieli zaingerować w „moja rzeczywistość”
skłonić kogoś by napisał książkę, a kolejne osoby, by zdecydowały się tę książkę
zekranizować. Na koniec dwóch wysłanników napadło na mnie w domu i przeniosło
do świata właściwego, czyli do Mystic Falls. W międzyczasie Klaus zobowiązał
się odkupić swoje winy i oddać wybrańcowi miecz, kiedy tylko go spotka. Oprócz
tego w razie niebezpieczeństwa miał wybrańca (mnie) wyszkolić i przygotować do
walki ze źródłem zagrożenia ( w tej roli Lilith i jej trzódka). Koniec końców
miałam wybór, zwariować, albo przyjąć do wiadomości kolejna nieprawdopodobną
historię. Leżąc i przysypiając wybrałam to drugie. Jednak miałam rację, że nie
lubiłam Klausa, wybił mi tyle rodziny, że wystarczyłoby na zaludnienie małego
miasteczka. Dostanie mieczem po łbie. Jak tylko się wyśpię i wytrzeźwieje.
Nie miałam szansy pomścić rodziny,
ani kolejnego ranka, ani żadnego następnego. Zbyt zajęta byłam trenowaniem z Kalusem
pchnięć, ciosów i uników. Tak. Zaczęło się od ogromnego bólu głowy i podania mi
szklanki wody z czymś musującym w środku.
-
To powinno pomóc – Klaus uśmiechnął się prawie współczująco patrząc jak
łapczywie wypijam zawartość szklanki.
-
Wszystko pamiętam, zabiłeś mi całą masę krewnych, jedna szklanka wody tego nie
załatwi. - Oznajmiłam ochrypniętym głosem, patrząc na niego spode łba.
-
Próbowali mnie zabić, więc nie bardzo miałem wybór. Poza tym potrzebujesz mnie.
Będę cię trenował, żebyś wiedziała jak walczyć z sukkubami i co najważniejsze –
z Lilith.
-
Nie nie, to wy mnie potrzebujecie. Ja mam to gdzieś.
-
Chcesz udowodnić Damonowi, że nie jesteś bezużyteczna?
Trafił
w czuły punkt. Odstawiłam i tak już opróżniona szklankę i stanęłam na równe
nogi.
-
No co się tak patrzysz? – Rzuciłam w stronę wampira, który najwyraźniej był
zdziwiony. – Zaczynamy ten trening, czy nie?
Po
kilku dniach trenowania byłam już na tyle oświecona by móc napisac mini
poradnik pod tytułem: „Co każdy wybraniec, który nagle i niespodziewanie
dowiaduje się, że wybrańcem jest, musi wiedzieć”:
- Trening musi być realizowany w lesie. Najlepiej dużym, gęstym, ciemnym i wskazane jest, gdy na wybrańca spadają różne kreatury (pająki, gąsienice i tak dalej). Wynajęcie sali do ćwiczeń jest w najwyższym stopniu niewskazane.
- Jakiekolwiek praktyczne wykłady niszczą wybrańca. Należy rzucić się na niego z kłami i patrzeć jak się obroni. Potem go wyśmiać i odejść trzy kroki dalej. Potem powyższe czynności powtórzyć jeszcze dwadzieścia razy, aż w końcu zrozumie co to znaczy niespodziewany atak.
- Przerwy w treningu, napoje czy posiłki nie są mile widziane. Tylko wykończony fizycznie, wygłodniały i poobijany wybraniec zrozumie jak ma atakować demona (w moim przypadku: Klaus trzymał kanapkę i rozważał czy wyrzucić ją do bagna czy też może zdeptać), od którego zależy jego przetrwanie.
- I najważniejszy punkt. Jakiekolwiek pochwały są karygodne! Wręcz przeciwnie, najlepszą motywacją dla wybrańca są uwagi typu: „jesteś beznadziejna”, „ludzie to jednak nie wart ratowania gatunek” i fundamentalne „masz rację, daj się zabić Lilith, wtedy Damon będzie mógł spokojnie zając się Natalie”.
Po
tej ostatniej uwadze wątroba Klausa została przebita czterokrotnie w ciągu
zaledwie dwóch sekund, a ja klapnęłam pupa na wilgotną trawę. Las, w którym ćwiczyliśmy
naprawdę nie był zbyt przyjazny. Wysokie drzewa o grubych konarach niemal
stykały się ze sobą, większość podłoża stanowiły bagna, lub tereny podmokłe,
tak więc kiedy robiłam krok zazwyczaj towarzyszył mu charakterystyczny plusk.
Kawałek suchej trawy był rzadkością, ale prawdę mówiąc po kilku godzinach
rzucania się na Klausa, czy też bronienia się przed nim było mi naprawdę
wszystko jedno, czy mam mokrą, czy suchą pupę.
-
Jesteś bardziej wytrwała niż myślałem.
-
Uważaj, bo uznasz mnie za przedstawicielkę wartego ratowania gatunku –
odpowiedziałam mu, oddychając ciężko. Miałam dość jego zaczepek i docinek.
-
Tak właśnie kobiety z twojego rodu reagują na komplementy.- Stwierdził stając
tuz nade mną.
-
Co ty możesz wiedzieć o kobietach z mojego rodu oprócz tego, jak się je zabija.
-
Jesteś strasznie pamiętliwa.
-
Och to zapewne też cecha mojego rodu, szkoda, że nie dowiem się o nim niczego
więcej.
-
Wszystkie były tak jak ty pamiętliwe, nerwowe i przewrażliwione. Były też
niezwykle namiętne, ale co do ciebie nie mam pewności.
-
Och proszę nie mów mi, że miałeś romans z kimś z mojej rodziny.
-
Właściwie to…tak.
-
Miałeś tego nie mówić! – Zerwałam się na równe nogi i odeszłam w bliżej
nieznanym mi kierunku. To było chore. Zbyt chore nawet jak na mój niezwykle
wyrozumiały stosunek do… wszystkiego. Nie dość, że je mordował, to jeszcze
bzykał? Zrobiło się ciemno i absolutnie nie wiedziałam, w którą stronę mam iść,
jednak naprawdę było mi wszystko jedno. Jedyne o czym marzyłam to położenie się
do łóżka. Nie tego w willi Salvatore’ów, czy w domku, który teraz zajmowała
Natalie. Marzyłam o łóżku z mojego mieszkania w bloku z wielkiej płyty. Nie
zauważyłam, w którym momencie po policzku spłynęła mi łza. Potem druga, trzecia
i kolejna. Miecz dyndał mi, przypięty do paska, w butach chlupała woda, a ja
szłam ciemnym lasem zmęczona, głodna i wymęczona psychicznie. Po jakimś czasie
miałam wrażenie, że las zaczął się przerzedzać, jednak nie byłam pewna, czy to
nie przyzwyczajenie, albo jakieś złudzenie optyczne. Kiedy jednak zobaczyłam w
oddali żółte światła latarni miałam pewność, że jestem już blisko skraju lasu.
Kiedy wyszłam na ulicę dokładnie w miejscu, w którym obudziłam się po
wylądowaniu w Mystic Falls nie wiedziałam czy płakać, dręczona perspektywą
długiego spaceru, czy cieszyć się faktem, że wiem gdzie jestem. Postawiłam na
rezygnację i krok za krokiem pokonywałam kolejne centymetry dzielące mnie od
rezydencji Salvatore’ów, która – chciałam czy nie – na tę chwile stała się moim
domem.
Przywitał mnie okrzyk Eleny na mój
widok. Podobno wyglądałam jak siedem nieszczęść, co nie przeszkodziło ani jej
ani Stefanowi w wypytaniu mnie gdzie byłam, co robiłam i skąd mam ten dziwny
miecz. Usadzili mnie na kanapie, szybko zorganizowali prowizoryczny posiłek
składający się z pieczonego udka kurczaka, kanaki z serem i pomidora i z zaciekawieniem wysłuchiwali wszystkiego
czego wcześniej dowiedziałam się od Klausa.
-
Czyli jednak jesteś stąd? – Stefan miał jak zwykle lekko zatroskany wyraz
twarzy, jednak nie udawało mu się ukryć podekscytowania.
-
Z tego świata. Tak. I w genach mam ratowanie go.
-
Więc na pewno pokonasz Lilith.
-
Nawet jeśli nie pokonam, i Lilith wypruje ze mnie flaki, będę miała w końcu święty
spokój. – Oznajmiłam i bez słowa wspięłam się po schodach. Dość miałam bycia
jedyna nadzieją Mystic Falls. Chciałam być zwykłą dziewczyną, na która po ciężkim
dniu czeka w domu para silnych ramion… Chyba nie musze wspominać, do kogo te
ramiona powinny należeć?
Nie było dane mi się wyspać. Akurat
w środku bardzo przyjemnego snu Ian wskoczył mi na głowę i postanowił zrobić
sobie tam posłanie, wbijając mi w skórę ostre pazurki. Zwlekłam się z łóżka i z
lekkim zniesmaczeniem odnotowałam fakt, że spalam w tym przemoczonym ubraniu
cała noc. Po szybkim prysznicu, czysta i pachnąca, zerknęłam na telefon, który
łaskawie informował mnie, ze mam pięć nieodebranych połączeń i 3 nieodczytane
wiadomości. Pierwsza wiadomość była od Matta, o tym, że musi ze mną koniecznie
porozmawiać. Druga od Bonnie, że Matt próbuje się ze mną skontaktować, a
trzecia od nieznanego numeru, brzmiała: „Dziś. Grill. 22.00”. Przejrzałam
szybko listę połączeń i tam było odpowiednio – raz Matt, raz Bonnie i trzy razy
Klaus. Postanowiłam oddzwonić do Matta, Bonnie przecież kontaktowała się w jego
sprawie, a z Klausem nie miałam ochoty
rozmawiać. Po kilku sygnałach uzyskałam połączenie i dowiedziałam się, że armia
sukkubów zaatakowała poprzedniego wieczoru Grill, porywając wszystkich mężczyzn
z wyjątkiem Matta, który miał robić za posłańca i, że ma się stawić w Grillu
dziś o dwudziestej drugiej, co już akurat wiedziałam z anonimowego smsa. Kiedy
tylko się rozłączyłam, zadzwonił Klaus, twierdząc że nie jestem jeszcze gotowa
na starcie z Lilith, jednak olałam go totalnie, rozłączając się. Skoro Lilith
chce się spotkać, to proszę bardzo, dostanie to na co zasługuje.
Wieczór był wyjątkowo ciepły i
przyjemny. Wyglądał jak tysiące innych przyjemnych i ciepłych wieczorów i nic
ni wskazywało na to, że za kilka minut w miejscowej knajpce przeważa się losy
ludzkości. Przegram albo wygram, wóz albo przewóz. Stałam przed grillem w
trampkach, moich, ulubionych ostatnio, imitujących lakierowaną skórę, czarnych
sporniach i białej koszulce z krótkim rękawem. Skóra, która założyłam przed
wyjściem zdecydowanie ograniczała moje ruchy, więc przekazałam ją, stojącej
obok mnie Bonnie. Starałam się powstrzymać drżenie całego ciała, ale na próżno.
Klaus stał kawałek dalej cały czas mamrocząc, że nie jestem gotowa, i ze idę na
pewną śmierć. Matt i April stali obok siebie i nie uszło mojej uwadze, że w
pewnym momencie ich dłonie się splotły. Bardzo dobrze. Moja czteroosobowa
obstawa spoglądała to na mnie to na Grill, czekając na to co zrobię. Pójdę czy
się wycofam? Napięcie rosło i jak na mój gust było zbyt wysokie, kiedy zrobiłam
krok w przód, wszyscy podskoczyli. Klaus w jednej chwili znalazł się przy mnie.
-
Możesz się jeszcze wycofać.
-
I ryzykować życie tych wszystkich porwanych mężczyzn? Nie da rady.
Matt
puścił dłoń April i podszedł, mocno mnie przytulając. Nie powiedział nic, tak
samo jak April, aż za dobrze rozumiałam co ta cisza oznaczała. Nie wierzyli, że
mi się uda.
W
końcu Bonnie podeszła i wyciągnęła rękę w moją stronę, ściskając coś w dłoni.
-
Może to niewiele, ale wierzę, że ci pomoże.
Lekki,
ciepły przedmiot wylądował na mojej rozpostartej dłoni. Glowa kota. Wisiorek,
który dostałam od Damona po wspólnie spędzonej nocy. Nie chciałam pytać skąd go
ma.
-
Już dawno prosił, żebym ci go zwróciła – stwierdziła czarownica. Skinęłam tylko
głową i poszłam dalej. Zatrzymałam się dopiero przy drzwiach Grilla, obejrzałam
się za siebie i ujrzałam cztery sylwetki osób, które na chwilę wstrzymały
oddech. Damon się nie pojawił. Otworzyłam drzwi Grilla.
Kuniec rozdziału! Ufff, tak wiem, ż ejestem okropna i be koncząc w takim mojmencie, ale uwierzcie, gdybym chciała w tym samym rozdziale pisac o ty, co Olivia zastała w Grillu, to wyszłoby drugie tyle treści, a nie chcę, żebyście zasnęli przy czytaniu.
Pozdrawiam :)
Witaj :D
OdpowiedzUsuńJa tam zawsze lubię czytać Twoje teksty, więc żałuję, że było, aż tak krótko i wysyłam mordercze pioruny w Twoją stronę o dłuższe rozdziały ^^
A więc Olivia jest stąd! Dość ciekawy sposób przedstawienia jej powiązań z całą rodziną Piemont. W sumie, nie ma to jak bujna wyobraźnia, prawda? Szalenie podobał mi się wypunktowany poradnik dla wybrańca. Twoje poczucie humoru jest lekkie i wspaniale odzwierciedla główną bohaterkę :D
Ostatniego postu nie skomentowałam, jednak przeczytałam ^^ Szkoda tylko, że Damon się nie pojawił. Ja wierzę, że jeszcze będą razem, bo ta łasica Natalie pewnie macza w tym wszystkim swoje klejące łapki!
Olivia przeżyje! Na 100 % ;)
Całuję,
Liley
Powiem tylko, że czytam. Z zapartym tchem.
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział, muszę dostać kolejną dawkę twojej wyobraźni!
Mój komentarz z pewnością nie będzie zbyt ambitny, ale tak to już jest jak się człowiek nie ma do czego przyczepić i trzeba kogoś tylko i wyłącznie chwalić! ^_^
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się spodobał. Wątek z Klausem jest epicki. Nadużywam tego słowa, ale aż nie mogłam się powstrzymać. Olivia i Klaus wydają mi się być razem bardzo ciekawym połączeniem, ich znajomość jest... Powiedziałabym ciekawa, ale nie chcę się powtarzać :D Jednak z pewnością wiesz o co mi chodzi. Ubolewam nad jednym, ale istotnym szczegółem - brakiem Damona. Ale oczywiście mam nadzieję, że wynagrodzisz to nam w następnych rozdziałach ;)
Oczywiście pozdrawiam, życzę weny i czasu na pisanie.
W takim momencie kończyć rozdział.. Kobieto, wiesz jak zbudować napięcie. Kiedy następna notka?
OdpowiedzUsuńNo ktoś mnie wyprzedził to wstrętne jest;)
OdpowiedzUsuńRozdział połknęłam jednym tchem i brakowąło mi... Damona.
Wiem mam słabość do tego faceta, ale kto jak kto Ty jesteś wstanie to zrozumieć.
Niesamowicie podobał mi się wątek z Klausem.
Widzę wyraźnie jak się rozwinęłaś i pokazałaś klasę w tym opowiadaniu.
W ogóle jestem pod wrażeniem tego jak się rozwinęłaś i tu własnie pokazałaś prawdziwą literacką klase.
I żeby nie było że Cię osładzam czy coś.
Po prostu uważam że sam rozdział wyszedł Ci genialnie co jest mało powiedziane.
Według mnie najlepszy jaki stworzyłas do tej pory.
Jestem ciekawa czy Olivia pokona Lilith.. szansę wydają się być nie równe, ale kto wie?
Może się jej właśnie uda.
No i w końcu niech ktoś da w łeb Damonowi i zobaczy kim jest dla niego Olivia... to niezwykła dziewczyna a on zachowuje się jak dupek.
No i nie kazałaś długo czekać na rozdział.
Oby następny był rownie szybko jak ten.
Pisz pisz i jeszcze raz pisz.
pozdrawiam serdecznie.
Jeszcze więcej Klausa - jak milusio. Aczkolwiek zauważyłam pewną zależność. Im więcej Klausa tym mniej Damona, robisz to specjalnie? xD
OdpowiedzUsuńCała ta historia dotycząca rodziny Olivii - jedno wielkie WOW. Mogę tylko zazdrościć genialnych pomysłów.
Boski opis treningu z Klausem, a taaaaam narzeka xD ile ja bym dała żeby się tak na mnie porzucał kilka razy z kłami na wierzchu? *.*