środa, 21 maja 2014

Rozdział 4 (22)

Dobrze. Wiem, że długo nie pisałam (znowu) i że rozdział jest krótki (też znowu). Prawda jest taka, że nie mam po prostu czasu, żeby isę zmobilizowac i napisać coś porządnego. Ale mam nadzieję, że mimo to rozdział spotka się z miłym przyjęciem i że zdopingujecie mnie do dalszego pisania :)
A ten rozdział pragnę zadedykować czytelniczce, która napisała do mnie na asku i podpisała się samym tylko I. A więc droga I. dziękuję za zmotywowanie mnie do napisania czegokolwiek...
Pozdrawiam :)
 
Wokół rozległy się oklaski i westchnienia zachwytu. Powoli opadłam na podłogę utrzymując równowagę. Nie, nie zabiłam się. Nawet, gdyby nie było to częścią planu ustalonego przeze mnie i Ariane, to teraz byłam nieśmiertelna. Z tłumu gości wyłoniła się znajoma sylwetka, Mefisto podszedł do mnie, ubrany w czarny smoking i z szelmowskim uśmiechem na ustach podał mi rękę.
- Ładne wejście – szepnął prowadząc mnie między gośćmi, którzy jak Morze Czerwone rozstępowali się, robiąc mi miejsce.
- Dziękuję, co teraz?
- O nic się nie martw.
Poprowadził mnie na podest i powiedział głośno.
- Drodzy goście i mieszkańcy tego pałacu. Nie tak dawno temu opłakiwaliście śmierć królowej Lilith, teraz pragnę wam przedstawić waszą nową królową.
Westchnęłam cicho stojąc jak mała dziewczynka, trzymana za dłoń przez Mefisto.
- Pokonała Lilith! – Krzyknął, a na sali zaczęły rozprzestrzeniać się ciche oklaski. – Wyrzekła się życia doczesnego! – Raczej nie miałam innego wyboru, ale czy kogoś to obchodziło? – Przyjęła znamię! – Mefisto obrócił mnie tyłem do gości, by mogli podziwiać mój tatuaż, teraz już brawa były gromkie, a gdzieniegdzie dało się słyszeć okrzyki radości. – A dziś jest tu z wami… - znów obrócił mnie przodem do zgromadzonych gości - …by świętować z wami i przyjąć moc jaką od dziś będzie władała. Panie i panowie… Powitajcie trzecią królową demonów – Olivię!
I zaczęło się. Wiwaty, brawa, strzelające korki szampana. Wszyscy patrzyli na mnie, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie wiem jak długo to trwało, wiem, że uśmiechałam się, a łzy ciekły mi po policzkach. Moi podwładni, mój lud zapewne myślał, że to łzy szczęścia. Jednak były to łzy bólu tęsknoty i przerażenia.
W końcu wiwaty ucichły, a na sali dało się słyszeć już tylko pojedyncze klaśnięcia. Do Mefistofelesa podeszła nieznana mi kobieta i podała mu czarną szatę z kapturem, która natychmiast na siebie założył odganiając kobietę jak natrętną muchę. Odeszła ze spuszczoną głową, a ja zauważyłam czerwone pręgi na jej ciele i nie miałam wątpliwości, że owa kobieta była człowiekiem. Niewolnikiem w piekle. Sługą elity do której teraz należałam. Nie podobało mi się to ani trochę, ale nie miałam nic do powiedzenia. Jeszcze. Po chwili do Mefisto dołączyły jeszcze dwie zakapturzone postacie i stanęły za mną. Teraz miałam otrzymać ową niezwykłą moc, o której wcześniej opowiadała mi Ariane. Narzędzie niezbędne do sprawowania władzy. Mefisto zapowiedział kolejny punkt ekranu i odwrócił się do mnie przodem. Zakapturzone postacie podały mu ręce i w ten sposób znalazłam się w środku utworzonego przez nich kręgu. Pierwszy odezwał się Mefisto.
- Prosto z siódmego kręgu piekieł nadaję ci moc zabijania.
Po chwili odezwała się druga, zakapturzona postać. Głos był kobiecy.
- Prosto z siódmego kręgu piekieł nadaję ci moc mącenia w umysłach.
I trzecia postać o miękkim, dziecięcym głosie.
- Prosto z siódmego kręgu piekieł nadaję ci moc zadawania bólu.
- Niszczenia.
- Powodowania rozpusty.
- Nakłaniania do złego.
- Uzdrawiania.
- Przebaczania.
- Przywoływania plag.
- Nawiedzania w snach.
Głosy mieszały się z mojej głowie i już nie wiedziałam, która z postaci jaką nadaje mi moc. Zakręciło mi się w głowie i zaczęło piszczeć w uszach
- Odkręcania zła.
Rzeczywistość zafalowała, sala balowa zaczęła wirować. Kolejne moce, których nazw nie słyszałam i kolejne ruchy warg zakapturzonych postaci. Spojrzałam w górę i zobaczyłam ogromne stado kruków, lecących prosto na mnie. W pierwszym odruchu, skuliłam się pragnąc uniknąć ataku ptaków, jednak zakapturzeni, chwytając mnie za ramiona zmusili mnie, bym stanęła prosto i poddała się. Po chwili pierwszy ptak zaatakował. Nagły ból przeszył moją czaszkę, kiedy zwierzę wniknęło w moje ciało, a za nim uczyniły to pozostałe. Gdzieś przy dziesiątym uderzeniu bólu, straciłam rachubę i po prostu czekałam, aż ta tortura się skończy.
W końcu atak ustał, otworzyłam oczy, masując skronie palcami. Zebrani goście patrzyli na mnie w milczeniu, a zakapturzone postacie powoli, jedna po drugiej wycofywały się w kierunku drzwi. Szukałam wzrokiem Arianne, która prawdopodobnie wiedziała co powinnam teraz zrobić, po dłuższej chwili odnalazłam ją, stojącą w kącie, przerażoną lub zmartwioną – sama nie umiałam odczytać wyrazu jej twarzy. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę swojej pomocnicy od czasu do czasu rzucając zdziwione spojrzenie w stronę zebranych gości. Z zaskoczeniem odkryłam, że o ile wcześniej wzbudzali we mnie tremę, obawę, a nawet strach, o tyle teraz wydawali mi się słabymi i kruchymi istotami. Może to dlatego, że każdy z nich, kiedy tylko spojrzałam na któregoś, pochylał głowę jakby bojąc się odwzajemnić spojrzenie. Kiedy dotarłam do Arianne, demonica cofnęła się nieznacznie i szepnęła coś pod nosem.
- Słucham? – Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Dopełniło sssię, Pani. Teraz możesssz zabić kogokolwiek ssssamym tylko mrugnięciem oka.
- To świetnie, ale nie mam takiego zamiaru, chce tylko wiedzieć co powinnam robić i czemu ci wszyscy, nazwijmy to, ludzie tak się mnie boją.
- Pani, wyssstarczy, że będziessssz sssssię dobrze bawić.
Łatwo było jej to mówić. Ja jeszcze miałam dreszcze na samo wspomnienie wnikających we mnie widmowych ptaków, nadal się trzęsłam z emocji, strachu i tęsknoty. Jak niby miałam się dobrze bawić? Odpowiedź na to pytanie przyszła szybko w postaci Mefistofelesa dzierżącego w dłoni wykonany z ciemnego szkła kielich, wypełniony gęstą, zielonkawą cieczą. Zerknęłam na kielich i wykrzywiłam usta z obrzydzeniem, jeśli Mefisto myślał, że wypiję to coś, to grubo się mylił. Albo ja się myliłam bo w kolejnej chwili jak zahipnotyzowana wzięłam kielich w dłonie i wypiłam cała zawartość. Nie smakowało to źle. Trochę jak kiwi z miętą. Jak tylko opróżniłam kielich, moje wszelkie obawy dotyczące tego czy dam sobie radę z władzą i mocą, jakie teraz posiadałam, czy jeszcze kiedykolwiek spotkam Damona i w ogóle jak to będzie – zniknęły. W ich miejsce zagościł wspaniały, szampański humor i pragnienie imprezowania do białego rana. To było naprawdę cudowne uczucie nie przejmować się niczym, więc nikt nie mógł winić mnie za to, że mu się poddałam. Na początek odtańczyłam bardzo nieprzyzwoity taniec z Mefisto, a potem udałam się do stołu zastawionego przystawkami. Nakładałam na srebrny talerzyk wszystko, co spodobało mi się wizualnie, nawet jeśli nie wiedziałam czym to coś właściwie było. Muzyka, taniec, śpiew. Nagle ten początkowo przerażający bal, stał się najlepszą imprezą mojego życia, a wszystko dzięki kilku łykom całkiem smacznego napoju. Stwierdziłam, że muszę dowiedzieć się od Mefisto co to takiego, a jeszcze lepiej zdobyć od niego przepis. Ruszyłam w stronę mojego nowego przyjaciela (tego wieczora zyskałam około dwudziestu przyjaciół, łatwo było podejść do kogoś i powiedzieć mu „jesteś moim przyjacielem”, tym bardziej, że ten ktoś ochoczo na moje stwierdzenie przystawał) i chichotałam pod nosem, wyobrażając sobie siebie w balowej sukni, warzącą magiczny napój.
            Poranek po balu był koszmarem. Obudziłam się w swoim wielkim łożu w towarzystwie łupiącego bólu głowy i uczucia odwodnienia całego organizmu. Z trudem zmusiłam się by usiąść i rozejrzałam po pokoju. Acha, jak trzeba mnie wyszykować na imprezkę, to wokół kręci się mnóstwo służby, ale jak potrzebuję ratunku przed zasuszeniem na śmierć nie ma nikogo, kto podałby mi szklankę wody. Pomyślałam sobie o wysokiej, wąskiej szklance, pełnej zimnej, czystej wody. Nagle taka właśnie szklanka pojawiła się w mojej dłoni. Woda w niej była tak zimna, że na ściankach pojawił się szron. Bez zbędnego namysłu wypiłam całą wodę i od razu poczułam się lepiej. Kac? Przecież nie piłam alkoholu. Może to ten magiczny napój od Mefistofelesa sprawił tak na mnie zadziałał? Postanowiłam to z nim omówić. Po jako takim ogarnięciu się, wyszłam z pokoju i dopiero wtedy dotarło do mnie, że tak właściwie to nie wiem, gdzie mam szukać Mefistofelesa. Poszłam wiec korytarzem przed siebie, stwierdzając, że w końcu natknę się na kogoś że służby, kto będzie w stanie mi pomóc. Korytarz był jak zwykle mroczny i nieskończenie długi. Tak przynajmniej mi się wydawało do momentu, aż natrafiłam na okratowaną bramę. Za bramą rozciągał się widok na sady oliwek, które już wcześniej widziałam. W oddali widziałam wychudzonych ludzi, którzy wspinali się na oparte o pnie drzew drabinki i zbierali oliwki do wielkich wiklinowych koszy. Na dworze było słonecznie i gorąco, więc niewolnicy pocili się niemiłosiernie. Zrobiło mi się żal tych ludzi, jednak po chwili to uczucie zniknęło. Skoro są w piekle to za życia raczej nie byli wzorami cnót. Ciekawe co takiego zrobili, że tu wylądowali. No cóż, na pewno na to zasłużyli. Uczucie zobojętnienia i wyższości nad niewolnikami było całkiem przyjemny, postanowiłam nie tracić na nich więcej czasu i odnaleźć tego przeklętego diabła. Zdążyłam jedynie obrócić się na pięcie, a Mefisto wyrósł przede mną, jak spod ziemi.
- Podziwiasz swoje włości? – Uśmiech, który zawitał na jego twarzy miał być chyba przyjazny, ale mnie od patrzenia na niego, zrobiło się niedobrze.
- Szukałam cię. – Odparłam ostrym tonem.
- Wiem, ale to ja ciebie znalazłem, w czym mogę ci pomóc, o pani? – Ukłonił się dworsko, co tylko mocniej mnie zirytowało.
- Powiedz mi, co to był za napój jakim mnie wczoraj poczęstowałeś. Mam po nim okropnego kaca.
- Ach to… musisz wiedzieć, że częstowałem cię nim nie tylko wczoraj, ale całe sto nocy i dni wstecz.
No tak, bredził jak zawsze.
- Widzę, że nie rozumiesz, więc wyjaśnię. To co pamiętasz jako jedną noc, było w istocie studniowym balem, podczas którego piłaś napój bogów, ambrozję, która pozwoliła ci pokonać zmęczenie i odgonić sen.
- Studniowy bal? Czyli chcesz mi powiedzieć, że wczorajsza noc trwała trzy miesiące?
Mefisto z zadowoleniem skinął głową, a mnie zrobiło się słabo. Trzy miesiące… tyle nocy, nieprzespanych nocy, podczas których NIE spotkałam się z Damonem. Byłam wściekła. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, bez słowa obróciłam się na pięcie i jednym szybkim gestem otworzyłam bramę. W kilka chwil znalazłam się na plantacji oliwek. Machnęłam dłonią, a wszystkie oparte o pnie drzew drabinki zapłonęły. Stojący na nich ludzie zaczęli krzyczeć w niebogłosy, słyszałam ich. Czułam smród przypalanej skóry, ale nie miałam dość. Spojrzałam na niebo, które jak na zawołanie pokryło się gęstą warstwa chmur. Pomyślałam o deszczu gorącej, lepkiej smoły i po chwili pierwsza czarna kropla spadła na ziemię. Nie minęło wiele czasu, gdy kolejne krople smoły zaczęły spadać z nieba, wtapiając się w skórę niewolników i podsycając ogień. Patrzyłam na cierpienie tych ludzi z chorą satysfakcją. Doszłam do wniosku, że skoro ja cierpię, to oni, jako moi poddani powinni czuć to samo. W końcu lud ma się utożsamiać z królową, prawda?