Zza sennej zasłony dobiegał mnie odgłos walenia
do drzwi. Najwyraźniej ktoś chciał się do mnie dostać. Z roztargnieniem
pomyślałam, że pewnie kot znów narobił sąsiadce na parapet. No cóż, tyle razy
mówiłam jej, by go nie dokarmiała, a ona nie słuchała, więc teraz miała za swoje.
Otworzyłam oczy i podniosłam się z kanapy. To był właśnie ten moment, kiedy
zorientowałam się, że nie mam kota, nie mam natrętnej sąsiadki zza ściany i w
ogóle mam niewiele. Właściwie to powinnam się cieszyć. Jakimś magicznym sposobem
znalazłam się w mieście, gdzie pełno jest przystojniaków – z Damonem Salvatore
na czele. Jednak spójrzmy prawdzie w
oczy. Nawet jeśli uda mi się go spotkać i nie stanę się jego kolacją, to jakie
mam szanse na zainteresowanie go swoją osobą? Marne.
Oto ja: Niska, chuderlawa dziewczyna, ze strzechą brązowych fal na głowie i zgniłozielonymi oczami. Twarz usiana piegami, lekko krzywe zęby. I jak niby miałabym poderwać boga seksu? „Cześć, konsumowałeś już człowieka o przeciętnym wyglądzie?” , „Masz ochotę na koktajl z piegusa?”. Zabiłby mnie śmiechem. W najlepszym przypadku, będzie miły i postanowi mnie zbyć w delikatny sposób. Wróciwszy myślami na ziemię, skierowałam się do drzwi, które przy obecnym natężeniu stukania w nie, miały realną szansę na wyzwolenie się z framug. Otworzyłam je i ujrzałam panią Forbes w towarzystwie jej przyszłego, a być może niedoszłego zięcia Tylera Lockwooda i dwóch nieznanych mi mężczyzn. No dobra, tak naprawdę nie znałam nikogo z tej czwórki, przynajmniej nie osobiście. Uniosłam brew i patrzyłam na gości w niemym oczekiwaniu. Pierwsza odezwała się Elizabeth.
Oto ja: Niska, chuderlawa dziewczyna, ze strzechą brązowych fal na głowie i zgniłozielonymi oczami. Twarz usiana piegami, lekko krzywe zęby. I jak niby miałabym poderwać boga seksu? „Cześć, konsumowałeś już człowieka o przeciętnym wyglądzie?” , „Masz ochotę na koktajl z piegusa?”. Zabiłby mnie śmiechem. W najlepszym przypadku, będzie miły i postanowi mnie zbyć w delikatny sposób. Wróciwszy myślami na ziemię, skierowałam się do drzwi, które przy obecnym natężeniu stukania w nie, miały realną szansę na wyzwolenie się z framug. Otworzyłam je i ujrzałam panią Forbes w towarzystwie jej przyszłego, a być może niedoszłego zięcia Tylera Lockwooda i dwóch nieznanych mi mężczyzn. No dobra, tak naprawdę nie znałam nikogo z tej czwórki, przynajmniej nie osobiście. Uniosłam brew i patrzyłam na gości w niemym oczekiwaniu. Pierwsza odezwała się Elizabeth.
-
Dzień dobry pani Piemont, przepraszam za nachodzenie o tak wczesnej porze… -
bla bla bla, odpuściłam sobie słuchanie powitalnej formułki i zajęłam się
badaniem odznaczającego się przez koszulkę torsu Tylera. Jak mu nie było zimno
chodzić w krótkim rękawku w taką pogodę? Jak ja wytrzymam w tym mieście? Takie
stężenie ciach jest niezdrowe dla mojego zdrowia psychicznego -… więc kolega
mojej córki zaoferował się, że pomoże wnieść pani bagaże.
Przeniosłam
swoje mętne spojrzenie na panią Forbes i natychmiast wróciłam do
rzeczywistości. Czy ona ma zamiar wpakować mi hybrydę do domu? Niedoczekanie.
Tyler może być przystojny i w ogóle, ale ja chciałam jeszcze pożyć. Uśmiechając się
słodko popatrzyłam na panią szeryf i odpowiedziałam, mając nadzieję, że brzmię
jak człowiek przepełniony wdzięcznością, a nie jak idiotka.
-
Och, to bardzo miło z waszej strony, ale na pewno poradzę sobie sama.
Oparłam
się o framugę i uśmiechałam się błogo.
-
Jest pani pewna? – Tyler wyglądał na nieco rozczarowanego moją deklaracją
samodzielności, miałam to jednak w nosie – trochę tego jest.
-
Ależ oczywiście, że sobie poradzę. W końcu dałam radę to zapakować i przenieść
do samochodu, więc w drugą stronę też dam radę.
Stojący
na werandzie mężczyźni z powątpiewaniem, ale też nutką respektu spoglądali to
na mnie, to na trzy wielkie torby leżące na werandzie. Jednego mogłam być pewna
– cała czwórka moich gości uważała mnie za wariatkę. W końcu jednak odpuścili i
odeszli zostawiając mnie z bagażami i przyklejonym do twarzy uśmiechem. Kiedy
zobaczyłam, że auto szeryfa zniknęło za zakrętem odetchnęłam z ulgą i chwyciłam
za pierwszą z toreb. Pociągnęłam ją po podłodze werandy wkładając w tę czynność
wszystkie zasoby energii. Przesunęła się o jakieś dziesięć centymetrów. No cóż,
nie będzie to takie proste jak myślałam.
Przeniesienie, a raczej
przeciągnięcie wszystkich bagaży do korytarza zajęło mi czterdzieści minut.
Cała zlana potem usiadłam na jednej z toreb i otworzyłam drugą. Ku mojemu
zdziwieniu nie było w niej kamieni, cegieł, ani worków cementu, a zwykłe
ciuchy. Wszystkie nowe. Bielizna nadal tkwiła na mini wieszaczkach, lub w foliowych
woreczkach, a dżinsy, swetry, bluzki i kilka garsonek miały metki. To
jakiś żart? Zerknęłam na dno torby – cztery kartonowe pudełka kryły w sobie
odpowiednio buty sportowe, kapcie, parę pantofli i botki do połowy łydki. Oszołomiona
zerknęłam na pozostałe dwie torby, otworzyłam jedną, a potem drugą i teraz już
miałam pewność, że ktoś sobie ze mnie żartuje. Obie były wypełnione workami
cementu. Najwyraźniej moje niemałe poczucie humoru miało dosyć i strzeliło
focha, bo wcale nie było mi do śmiechu. Kto normalny do cholery pakuje w torby
podróżne worki cementu?! I kto kupił mi te wszystkie ciuchy? Na pewno nie byłam
to ja, a o pomyłce nie było mowy – wszystkie były w moim rozmiarze i ulubionych
kolorach. Irytacja mieszała się ze strachem, ostrożnie rozejrzałam się po
korytarzu – czy ktoś mnie obserwował? Moje myśli powędrowały w stronę
tajemniczego listu pozostawionego w gabinecie. Kim był lub była osoba
podpisująca się jako K.? Katherine? Klaus? Przeczesywałam myśli w poszukiwaniu
jeszcze innych bohaterów, których imiona zaczynały się ta literą. Jeżeli było
to któreś z tej dwójki, jaka przyszła mi od razu na myśl, to miałam kłopoty.
Miałam teraz wybór. Mogłam siedzieć i rozpaczać, jaka to jestem nieszczęśliwa,
wplątana w tajemniczą intrygę i stęskniona za kotem, albo udawać głupią i
przystosować się do swojej roli. Biorąc pod uwagę skupienie istot
nadprzyrodzonych w tym mieście i ich nieufność, lepiej będzie, jeśli nie będę
rzucać się w oczy.
Po rozpakowaniu wszystkich ubrań i
wyniesieniu worków cementu za dom, postanowiłam coś zjeść. Lodówka okazała się być pusta, co niezbyt mnie zdziwiło. Chcąc nie chcąc musiałam wyjść
z mojego schronienia i udać się na zakupy, połączone z rozpoznaniem terenu. Ubrałam
się w nowe ciuchy, a te które miałam na sobie wrzuciłam do kosza na pranie i wciskając
w tylną kieszeń dżinsów kartę kredytową wyszłam z domu. W kopercie oprócz
dokumentów, znalazłam również PIN do karty, dzięki czemu mogłam swobodnie się
nią posługiwać. Pierwsze kroki skierowałam jednak nie do sklepu, a do
osławionego w serialu Grilla. Nie miałam siły, ani ochoty gotować czegokolwiek,
więc obiad na mieście wydawał się jedynym rozsądnym rozwiązaniem. W grillu
oczywiście spotkałam Matta, który pomachał mi zza baru, uśmiechnęłam się do chłopaka
i usiadłam przy stoliku. Młoda dziewczyna, o czarnych włosach i zawrotnej
ilości kolczyków w uszach podeszła do mnie, by złożyć zamówienie. Wzięłam to,
co zaproponowała i spokojnie oczekiwałam na swoje jakże wykwintne danie w
postaci hamburgera z frytkami. Chwilę potem czas się zatrzymał. Ok., nie
zatrzymał, ale porządnie spowolnił. Drzwi lokalu otworzyły się i do środka
wszedł on. Moje serce, wbrew zdrowemu rozsądkowi i temu, co tyle razy mu
tłumaczyłam, zaczęło bić z zawrotną prędkością, a oddech – wręcz odwrotnie –
zwolnił. Gdybym w tamtym momencie była zdolna do wyprodukowania jakiejkolwiek
myśli, najpewniej brzmiałaby ona „ogarnij się idiotko!” jednak nie myślałam. Patrzyłam
i podziwiałam. Wysoki, szczupły mężczyzna o nieco atletycznej budowie, w
zwolnionym tempie przemierzał Grill kierując się w stronę baru. Czarne włosy
lekko podskakiwały z każdym jego ruchem, a niebieskie oczy omiatały bar z
wyraźnym znużeniem. Mężczyzna stanął przy barze i zamówił podwójną brandy, po
czym ponownie rozejrzał się po barze. Jego spojrzenie wędrowało w moją stronę
powoli i niechętnie, by nie zatrzymać się na mojej osobie nawet na moment. Czas
znów zaczął płynąć swoim normalnym tempem, a ja z pochyloną głową kosztowałam
smak porażki. Oczywiście, że wiedziałam, że tak będzie. Damon Salvatore otacza
się pięknymi, długonogimi kobietami, więc czemu niby miałby zauważyć mnie? Jednak
ta iskierka nadziei, którą w tym momencie zgasiłam, tliła się we mnie po cichu
od momentu, gdy zorientowałam się gdzie jestem.
Ukradkiem przyglądałam się obiektowi mojego uwielbienia, rejestrując w pamięci
każdy gest. W końcu zamówione danie wylądowało na moim stoliku i zaniechawszy "psychofankowych" zachowań, zajęłam się jedzeniem hamburgera. Po skończonym
posiłku zapłaciłam i skierowałam się w stronę wyjścia, kiedy usłyszałam znajomy
głos. W całym moim nieudacznictwie i pechu znalazło się miejsce dla Matta,
który postanowił ze mną pogadać. Westchnęłam ciężko i odwróciłam się na pięcie
zmierzając w stronę baru. W normalnych okolicznościach sama podeszłabym do
chłopaka i z nim porozmawiała. Przecież był on pierwszą życzliwą mi osoba w tym
mieście. Jednak okoliczności nie były normalne. Tuż obok Matta siedział On.
Dokładnie tak, przez duże „O”. Siedział i popijał brandy w miejscu, w którym
miałam się zaraz znaleźć i wyglądać naturalnie. Postanowiłam przyjąć postawę
pod tytułem „zupełnie nie interesuje mnie to żywe wcielenie seksu przy barze” i
zaczęłam spokojnie rozmawiać z blondynem. Damon obłaskawił mnie jednym
znudzonym spojrzeniem, po czym powrócił do zaprzyjaźniania się ze szklaneczką
trunku, co znacznie ułatwiło mi sprawę. Matt zaproponował mi drinka na koszt
firmy ( czyli jego – jak mogłam wykorzystywać biednego ucznia?!), z której to
propozycji skorzystałam.
-
Jak pierwsza noc w nowym domu? – zapytał, czyszcząc wysokie szklanki do piwa.
-
Nie uwierzysz, ale zasnęłam na kanapie – odparłam starając się zapomnieć o
obecności Damona na sąsiednim stołku.
-
Śniło ci się coś? Wiesz, że należy zapamiętać pierwszy sen na nowym miejscu –
Matt uśmiechnął się, a ja zarejestrowałam ruch na stołku obok, Damon przekręcił
się tak, że siedział teraz przodem do mnie.
-
Miałam same złe sny, śniły mi się wielkie, czerwonookie gołębie – wyznałam
zgodnie z prawdą. Te ptaki były moim koszmarem od najmłodszych lat i wcale nie
wiedziałam dlaczego.
-
Matt – seksowny głos wtrącił się w naszą rozmowę, a ja miałam ochotę walnąć
głowę w blat. – Czemu nie przedstawisz mnie swojej nowej znajomej?
-
Jasne – odparł chłopak, trochę marnie maskując niechęć do wampira – Damonie,
przedstawiam ci Olivię Piemont, nową mediatorkę – odwróciłam się przodem do
Damona – Olivio, poznaj…
-
Damon Salvatore – mężczyzna przerwał mu w pół słowa podając mi chłodną dłoń. Do
sukcesów należy zaliczyć fakt, że nie spadłam z krzesła. Porażek było o wiele
więcej od płonących policzków, po drżący głos.
-
Miło mi pana poznać.
-
Wystarczy Damon.
-
Olivia - odparłam, smakując egzotyczny
smak swojego nowego imienia. Wbrew moim wszelkim staraniom świat przestał istnieć. Matt,
ku mojej rozpaczy musiał obsługiwać klientów, więc zostałam sama na
polu bitwy. Wszystkie moje wnętrzności trzęsły się, przewracały i ogólnie rzecz
biorąc wykonywały niesamowite cyrkowe akrobacje. Zdrowy rozsądek
najzwyczajniej w świecie złożył broń i poszedł spać. Zostałam ja, Damon i moje
nadpobudliwe emocje.
-
Piemont… to nazwisko coś mi mówi. – stwierdził patrząc na mnie pytająco.
-
Och, być może dlatego, że jest to również nazwa jednego z regionów Włoch. –
Zamiłowanie do tego kraju, po raz pierwszy wyrwało mnie z opresji.
-
Pochodzisz z Włoch?
-
Ja nie, to znaczy tak, moja rodzina ma swoje korzenie w tym kraju, jednak ja
nigdy tam nie byłam.
-
To wielka strata, nie sądzisz? – Jego spojrzenie pozornie wyglądało normalnie,
ale za tą maską normalności kryły się dziesiątki pytań i podejrzeń. Nie ufał
mi.
-
Na pewno, piękna architektura, cudowny klimat i krajobrazy…
-
Sono sicuro che si sta nascondendo qualcosa, bambina.* - wtrącił, jakby właśnie
prawił mi najpiękniejszy z komplementów.
-
I język, którego niestety nie znam – uśmiechnęłam się bezradnie, zastanawiając
się, czy mi uwierzył
-
Powiedziałem, że być może kiedyś będziesz miała okazję tam pojechać. –
Uśmiechnął się czarująco. W co on grał? W co ja grałam? Czemu nie powiedziałam
mu, że dokładnie rozumiem co mówi i że się myli? Pożegnawszy się, wstał i opuścił Grill.
Zostałam sama przy barze. Jak na zawołanie wrócił Matt i nie omieszkał ostrzec
mnie przed Damonem.
-
Uważaj, to prawdziwy uwodziciel – powiedział z troską.
-
Nie zauważyłam, by był mną zainteresowany, ale dziękuję za ostrzeżenie – uśmiechnęłam
się, puszczając mu oko. Znów to zrobiłam.
-
Z nim nigdy nie wiadomo, może cię uwieść nim się zorientujesz – Matt roześmiał
się, a ja mu zawtórowałam, wiedząc, że chłopak ma więcej racji niż na to
wygląda.
Reszta dnia upłynęła mi na zakupach.
W końcu, poza niezbędnymi do codziennego funkcjonowania workami cementu, miałam
tylko ubrania. Wracałam do domu obarczona torbami pełnymi jedzenia i środków
czystości. Nowy telefon spoczywał gdzieś na dnie mojej torebki, choć przecież
nie miałam tu do kogo dzwonić. Weszłam do domu i rozpakowałam zakupy, kiedy od
strony ulicy dobiegło żałosne miauczenie. Kochałam koty od zawsze, więc słysząc,
ze jeden z nich najwyraźniej potrzebuje pomocy, wyszłam na ulicę. Rozejrzałam
się, jednak po zwierzaku nie było śladu, było chłodno, potarłszy ramiona dłońmi
obróciłam się i niemal krzyknęłam z przerażenia. Naprzeciwko mnie stał Damon
Salvatore i nie miał przyjaznej miny. Spojrzał mi głęboko w oczy.
-
Nie krzycz. – stanęłam jak wryta, czekając co się teraz wydarzy.
-
Czemu mnie straszysz? – zapytałam zdezorientowana. Damon chwycił mnie za ramię.
-
Kim jesteś i co tu robisz?
-
Nazywam się Olivia Piemont, jestem absolwentką socjologii i przyjechałam tu, by
podjąć pracę mediatora w liceum Mystic Falls. – wyrecytowałam wyczytane w
liście dane, zanim zorientowałam się, co wampir robi.
-
Kim ja jestem? Co o mnie wiesz?
-
Nazywasz się Damon Salvatore, poznaliśmy się w barze, jesteś cholernie
przystojny.
Na
ustach wampira pojawił się cień uśmiechu. Odstąpił krok do tyłu i nadal patrząc
mi głęboko w oczy oświadczył, że mogę odejść. Oszołomiona stawiałam krok za
krokiem, starając się nie iść zbyt szybko. Może i tutaj nazywałam się Olivia
Piemont i byłam zwykłą mediatorką, ale ponad wszelką wątpliwość byłam odporna
na wampirze zauroczenie.
* Salvatore posłużył się językiem włoskim, by nieco prześwietlić naszą bohaterkę. W wolnym tłumaczeniu zdanie to oznacza:"Jestem pewien, że coś ukrywasz, mała" .
Długi. Zdecydowanie długi rozdział. Też chciałabym pisać odcinki o takiej długości i jednocześnie sprawiać, że będą ciekawe. Powiem ci, że atmosfera jaka panuje w tym opowiadaniu (czy to zdanie ma sens?)jest dosyć niezwykła. Moja reakcja na każde kolejne słowo jest zupełnie inna od tej, jaką miałam czytając "Pamiętniki Wampirów". Jakieś dwie strony, ale jednak... : ) Całe opowiadanie - nie wiedzieć czemu - kojarzy mi się z jakimś piekielnie dobrym kryminałem.
OdpowiedzUsuńKryminał? Tak szczerze to sama nie wiem co to jest ;)
UsuńCieszę się, że moja wersja "pamiętników" przypadła Ci do gustu.
Co do książki... Moim zdaniem była słabsza od serialu, ale podobała mi się mimo wszystko.
Kryminał? Cóż wątek kryminalny na pewno się pojawi, ale nie wiem jeszcze kiedy ;)
Pozdrawiam :)
Świetny blog! Już nie mogę doczekać się NN.
OdpowiedzUsuńha, weszłam sobie tu i o! jak fajnie! Poczytamy :p
OdpowiedzUsuńSzczerze? Czytając prolog nie zorientowałam się o co chodzi, chociaż wydał mi się fajny. Później już zajarzyłam. Co prawda nie oglądam serialu, ale orientuję się co nieco, bo czytałam książki. Dotrwałam tylko do połowy czwartej części, ale jest. Nieważne.
Nie jestem fanką "pamiętników" ale podoba mi się to, co tu zrobiłaś. Mogę powiedzieć: mega. Oczywiście szczególnie - Damon. Oprócz tego, ze lubię takie charakterki, to on chyba zawsze był fajny. Nieważnie. Podoba mi się też u ciebie. Wydaje mi się, ze fajnie wykorzystałaś to, ze przeniosła się do serialu(?): no wiesz: co ja tu robię? o kurde! wiem, gdzie jestem itd.
Ogólnie: bardzo pozytywnie, aczkolwiek bardzo ciężko mi to stwierdzić, po raptem trzech rozdziałach :p
Informujesz ludzi? Jeśli tak, to mogłabyś? zwykla-blondynka.blogspot.com
P.S. Nie podoba mi się adres!
To prawda, że adres jest nieco niefortunny, ale cóż...
UsuńDamon... staram się by był taki jak w serialu, ale nie oszukujmy się nie jest to łatwe zadanie:D
Na pewno dodaję coś od siebie do jego charakterku, mam nadzieję, że nie zrobię z niego jakiegoś mazgaja, tylko do końca pozostanie takim, jaki jest teraz:D
No tak... napisałam Ci komentarz pod poprzednim rozdziałem nie zauważając nowego. O ironio ;)Że spodobało mi się twoje opowiadanie i dlaczego, powtarzać nie będę. Odsyłam do mojej poprzedniego komentarza.
OdpowiedzUsuńDamon Salvatore. Lubię to. Zdecydowanie. Podoba mi się sposób, w jaki zaczynasz go kreować jako postać i podoba mi się również to pierwsze spotkanie Damona i Olivii. No i oczywiście... nadal zastanawiam się, kim jest ów tajemniczy/a K ;)
Pozdrawiam :)
Szalenie miło czytać mi tak pozytywny komentarz.
UsuńKtóż nie lubi Damona? Olivia jest nim bez pamięci (i trochę szczeniacko, bo tylko na podstawie serialu) zauroczona. Nie czeka ich łatwa droga tym bardziej, że jak widzimy Damon... niezbyt się nią interesuje.
Co do K. to ta osoba odegra dość ważną rolę w życiu bohaterów, ale nieprędko przyjdzie nam ją lepiej poznać ;)
Pozdrawiam :)
hmm nowy rozdział a ja nic nie wiem?
OdpowiedzUsuńTatis musze na Ciebie pokrzyczeć!!
Rozdział fenomenalny że aż nie spodziewałam się tego.
I muszę przyznać, że Sky ma racje.
To opowiadanie pachnie naprawdę dobrym kryminałem.
i ta relacja Olivii i Damona.
od początku widać że jej nie ufa.
czekam na ciąg dalszy mam nadzieje że bedzie szybko.
Ale ja Ci zostawiłam info na nieśmiertelnych sercach :(
UsuńHaha szczerze? Mam napisane dwa rodziały do przodu i cały czas piszę. Jednak nie będe zbyt szybko dodawać nowych notek, bo po prostu za szybko skończyłyby mi się pomysły;p
Póki co piszę piszę piszę i wstawiam powoli .
Pozdrawiam ! :D
O boziuuu! Zakochałam się. Jak nie wiele trzeba, tylko trzy rozdziały. Jestem raczej niewymagająca. Albo twój blog tak niesamowity. Bo oto darzę uczuciem wszystko - poczynając od głównej bohaterki i jej przemyśleń, boskiego poczucia humoru, przez worki z cementem, a na idealnym Damonie Salvatore kończąc. A no i jeszcze to bezpośrednie 'jesteś cholernie przystojny' *.*
OdpowiedzUsuń