Cześć!
Nowy rozdział przed Wami. Sporo się tu dzieje, mam nadzieję, że się spodoba. Dodatko myślę, że jeszcze dziś wieczorem w zakładce "Galeria" pojawi się ilustracja nawiązująca do rozdziału.
Tak przy okazji chciałam się podzielić z Wami zdjęciem z odcinka 12 piątego sezonu TVD, czyż nie są uroczy? ;)
Miłej lektury!
EDIT: Zapraszam do zakładki "Galeria" gdzie czeka na Was nowa ilustracja ;)
Dom rodzinny. Dałabym sobie uciąć
rękę, że dla większości ludzi to sformułowanie jest przyjemne. Przywołuje
wspomnienia z dzieciństwa, opowiadane na dobranoc bajki, wspólne zabawy.
Istnieją jednak też ludzie, którzy przecież wcale nie mieli kolorowego
dzieciństwa. Jednym z nich byłam ja. Kiedy byłam dzieckiem, moi rodzice mieli
niezwykłą umiejętność zapominania o mnie w rozmaitych sytuacjach. Dlatego dość
dziwnym, mógłby się wydać komuś fakt, że chciałam spotkać rodziców, którzy nie
byli wzorem do naśladowania. Jednak rzucona w odległą część świata, a potem
wręcz do zaświatów potrzebowałam czegoś znajomego, nawet jeśli to nie było
najlepsze co przytrafiło mi się w życiu. Rodzice… jacy by nie byli, dawali mi
poczucie jakiejś tam normalności, której daremnie mogłabym szukać i w piekle i
w Mystic Falls. Dlatego przyprowadziłam tu Damona, żeby znów, choć na chwilę
poczuć się zwykłym, szarym człowiekiem. Patrzyłam na piętrowy szary budynek,
ściskając gorączkowo dłoń ukochanego. Nie zmienił się. Nadal był ponurym
miejscem, które przywoływało łzawe wspomnienia samotnych nocy, mokrych od łez
poduszek i palców zdartych od pukania w drzwi sąsiadów w poszukiwaniu rodziców,
którym przedłużyła się impreza. Szary dom, którego okna były brudne tak bardzo,
że zapalone w jednym z pokojów światło z trudem wydostawało się na zewnątrz.
Tynk opadł z większości elewacji osłaniając gołe cegły. Bez słowa poszłam do
przodu, ciągnąc nieco zdezorientowanego wampira za sobą. Chyba wyczuł moje
napięcie, bo nie odezwał się ani słowem.
Bez
trudu otworzyłam drzwi wejściowe. No tak, kto martwiłby się zamykaniem ich na
klucz, skoro wewnątrz nie było już nic wartościowego. Weszliśmy do korytarza, w
którym walały się puste butelki po tanim winie i wypełnione po brzegi worki na
śmieci. W milczeniu przeszliśmy przez kuchnię, starając się nie zwracać uwagi
na piętrzące się w zlewie naczynia i na kafelki zabrudzone brunatną substancją
niewiadomego pochodzenia. W końcu dotarliśmy do pomieszczenia, które przy
maksymalnej ilości dobrej woli można byłoby nazwać salonem. Pamiętałam „salon”
z dzieciństwa. Był to pokój, w którym stała meblościanka wypełniona po brzegi
książkami, dwie kanapy i stół. Na kanapach zazwyczaj spali „goście” czyli
znajomi rodziców, którym „przedłużyła się impreza”, na stole stała niezliczona
ilość butelek po wódce i tanim winie w towarzystwie resztek jedzenia. Tak było
w dzieciństwie. Teraz w pomieszczeniu nie było kanap ani meblościanki, a w miejscu
stołu stał wielki kocioł, w którym moja mama mieszała coś z niezwykle zaciętą
miną.
- Mamo… co
robisz? – Zapytałam lekko przerażona, gdyż z kotła dobiegał mnie niezbyt
przyjemny zapach smoły.
Podniosła głowę
i przywołała na twarz najserdeczniejszy z uśmiechów.
- Och, Emilka.
Nareszcie jesteś. Tak długo z tatą czekaliśmy na ciebie… a kim jest ten
przystojny kawaler?
Dobra. To było
dziwne. Wiedziałam, że to sen, ale nawet we śnie mama nie użyłaby
staroświeckiego określenia „kawaler”. Poza tym z ojcem nie byli razem już od
wielu lat więc niby czemu mieli na mnie razem czekać? I po cholerę jej ten
kocioł?!
- To… akwizytor
– palnęłam niewiele myśląc i cofając się o krok. Coś tu było bardzo nie tak i
niezbyt miałam ochotę się przekonywać co. – Chciał mi wcisnąć antenę
satelitarną.
- Oszalał? – Na
twarzy mamy pojawił się grymas zdziwienia. – Przecież nie mamy telewizora.
Ojciec przepił go w czterdziestym czwartym…
Jasna cholera! W
czterdziestym czwartym mój ojciec nie był nawet w planach, urodził się pięć lat
później, a moja mama była jeszcze pięć lat od niego młodsza. O co tu chodziło?
- Dokładnie to
próbowałam mu powiedzieć, ale uparł się, żeby wejść i sprawdzić to osobiście.
Co gotujesz? – Zapytałam, próbując odwrócić jej uwagę od Damona. Coś mówiło mi,
że mama raczej nie będzie przychylnie nastawiona do wampirzego akwizytora.
- Mówiłam ci, że
czekaliśmy z ojcem na ciebie. – Podeszła do mnie, a Damon… zniknął. Tak po
prostu przestał istnieć. Logicznym wytłumaczeniem byłoby stwierdzenie, że się
obudził. Tylko, że wcale nie byłam tego pewna. – Wiemy co teraz robisz. Jesteś
królową demonów, prowadzającą się z wampirem.
Jej twarz była
pełna nienawiści, jak wtedy gdy w wieku piętnastu lat, zmęczona ciągłym piciem
rodziców wylałam cały zapas wódki do zlewu. Myślałam wtedy, że mnie zabije.
Teraz też tak myślałam, gdy zbliżała się do mnie z wielką, oblepioną smołą,
łychą.
- Nie myśl, że
zaakceptujemy, to co zrobiłaś. Zawsze byłaś złym dzieckiem, ale teraz przeszłaś
samą siebie.
- Nie mamo –
odpowiedziałam drżącym głosem, rozglądając się za jakąkolwiek drogą
ucieczki to wy byliście złymi rodzicami.
Chyba nie
spodziewała się z moich ust takich słów, bo zamarła na chwilę zszokowana. To
dało mi szansę na opuszczenie domu. Odwróciłam się tyłem do matki i ruszyłam w
stronę drzwi. Niestety mama już zdołała ogarnąć i rzuciła we mnie umazaną w
gorącej smole chochlą. Ból mnie sparaliżował. Smoła, wtapiając się w skórę,
powoli spływała po moich plecach. Jęknęłam tylko, padając na kolana.
I wtedy się obudziłam. Nadal leżałam
na kamiennym stole, przytrzymywana przez demonice. Zniknął mój rodzinny dom i
matka pałająca nienawiścią. Nie zniknął jedynie piekący ból pleców. Podniosłam
głowę, a moim oczom ukazał się wielki kocioł wypełniony czarną, gęstą cieczą.
- Co to… ma być?
– Wyjęczałam z trudem, gdyż ból nie ustawał, a wręcz przeciwnie, stawał się
coraz silniejszy.
- Inicjacja. –
Głos dobiegł gdzieś z tyłu był wysoki i piskliwy. Nie widziałam jego
właścicielki, ale intuicja podpowiadała mi, że raczej się nie polubimy. – Każda
królowa musi ją przejść, doprawdy dziwne, że nikt cię o tym nie powiadomił.
- Wiem, że to…
inicjacja – odparłam, a emocje sprawiły, że mój głos przybrał na sile. – Pytam,
co do cholery, robicie z moimi plecami?
- Nie wiesz? To
doprawdy zabawne, jak ktoś tak niedoinformowany ma władać zastępami demonów? –
Moja rozmówczyni przeszła obok mnie i w końcu ją zobaczyłam. Wysoka blondynka,
niesamowicie szczupła, ubrana w uniform przywodzący na myśl księgową. Mogłaby
być całkiem atrakcyjna, gdyby nie fakt, że jej skórę pokrywało gęste jasne
futro. – Inicjacja to próba sił. Wykonujemy ci właśnie tatuaż, który będzie
swoistym naznaczeniem ciebie, jako królowej demonów. Jednak zwykły tatuaż o nic
takiego, w końcu miliony śmiertelników ozdabiają lub szpecą w ten sposób swoje
ciało każdego dnia. Ponieważ jesteś wyjątkowa, a przynajmniej niektórzy tak
twierdzą, twój tatuaż musi być wykonany wyjątkową techniką.
- Czyli? – nie
wiedziałam co mnie w niej tak irytowało. Skrzekliwy głos czy zarozumiały ton. A
może jedno i drugie?
- Mianowicie
robimy go, wtapiając w twoją skórę krople smoły. Rozgrzanej, gęstej smoły,
która niszczy twoje komórki nerwowe sprawiając, że już nigdy nie poczujesz nic
w miejscu gdzie będzie tatuaż.
- To po to, by
ktoś mógł mi bezboleśnie wbić nóż w plecy?
- Ciekawa
interpretacja. – Owłosiona księgowa uśmiechnęła się szeroko i stukając obcasami
opuściła komnatę.
Zostałam
z Ariane i jej pomocnicami które nie odezwały się ani słowem do końca rytuału,
mimo że próbowałam zagaić rozmowę. Kiedy demonice skończyły wylewać na moje
plecy wrzącą smołę, musiałam jeszcze poleżeć by ich „dzieło” mogło spokojnie
zastygnąć. Sama nie wiedziałam co czuję. Złość, smutek i ciekawość jak będzie
się prezentowała moja nowa „dziara”. Leżąc na kamiennym stole rozmyślałam o tym
co mnie czeka. Ariane wcześniej wspominała coś o studniowym balu, który nie
wiem czemu kojarzył mi się z balem maturalnym. Miało to jakiś sens. Matura
oznacza kolejny etap życia, krok w dorosłość. Ja też rozpoczynałam nowy etap i
nie byłam do końca pewna jak będzie on wyglądał. Bałam się tego, co mnie
czekało. Tych wszystkich obowiązków, o których nie miałam zielonego pojęcia.
Potrzebowałam kogoś, kto by mnie poprowadził i chociaż teoretycznie mogłam w
tej kwestii liczyć na Ariane, to jakoś mnie to nie uspokajało. Tak naprawdę
byłam sama.
W
końcu demonice zakończyły swoją pracę, smoła zastygła, a ból jakby zelżał. Dwie
z nich pomogły mi wstać i zaprowadziły do kolejnej komnaty. Jej ściany i
podłoga zbudowane były z jakieś nieznanego mi, błękitnego kamienia, a na samym
środku pomieszczenia stała wielka wanna. Kąpiel! No tak, naprawdę tego
potrzebowałam. Bez namysłu wyprzedziłam prowadzące mnie demonice i weszłam do
wanny. Była ona tak duża, że spokojnie oprócz mnie zmieściłby się tu też Damon.
Albo i trzech Damonów. I nadal każde z nas miałoby dość miejsca, by rozłożyć
się wygodnie i cieszyć ciepłą wodą, pełną pływających w niej drobnych, białych
płatków kwiatów. Czułam jak moje ciało się rozluźnia, a wszystkie troski, czy
wątpliwości odpływają w bliżej nieokreślonym kierunku. Poleżałam tak bez ruchu
jakiś czas, a potem zaczęłam obmywać swoje ciało nadal ciepłą wodą, usłyszałam
skrzypnięcie ogromnych drzwi i obróciłam się w ich stronę. Ariane podeszła do
mnie z uśmiechem.
- Jak
samopoczucie?
- Cudownie.
Myślę, że jestem ci nawet w stanie wybaczyć twoje podstępy, jak nagminne
pozbawianie mnie przytomności, ale naprawdę musisz przestać to robić.
Demonica
uśmiechnęła się lekko.
- Wybacz Pani,
teraz już nie będę tego robić. Jesteś gotowa.
- Gotowa do
czego? – Podniosłam się, opierając łokcie o brzeg wanny.
- Do przejęcia
mocy i rozpoczęcia studniowego balu – Ariane wyciągnęła dłoń w moją stronę, bym
mogła wyjść z wanny i podała ręcznik, którym szczelnie się owinęłam.
- Super, zawsze
lubiłam dobre imprezy – sama nie wiedziałam skąd u mnie ten dobry humor, ale
byłam już trochę zmęczona zamartwianiem się i tęsknotą, więc wizja balu była
dla mnie przyjemna.
- Wspaniale, w
takim razie chodźmy cię przygotować do uroczystości.
I poszłyśmy.
Szłyśmy znanymi mi już krętymi korytarzami, w których na pewno bym się zgubiła
gdybym szła sama. Po kilkunastu zakrętach straciłam już orientację w terenie i
pozwoliłam się prowadzić demonicy, nie zwracając uwagi dokąd idę. W końcu
dotarłyśmy do krętych schodów prowadzących w górę, oczywiście weszłyśmy po nich
i w ten oto sposób znalazłam się w komnacie, która bardziej przypominała
garderobę hollywoodzkiej gwiazdy niż jakakolwiek komnata w moim pałacu. Mój
pałac. Brzmiało to jeszcze trochę dziwnie i obco, ale musiałam się
przyzwyczaić. Komnata-garderoba była dość przytulnym pomieszczeniem o
niebieskich ścianach malowanych w rozmaicie po wywijane brązowe łodygi.
Centralnym punktem była niezwykła rzeźbiona ręcznie toaletka, zdobiona
fantazyjnymi zawijasami przypominającymi ni to ptaki, ni to nietoperze. Rama
lustra toaletki była złota (od razu przypomniałam sobie złoty „powóz” jakim
przyjechałam do pałacu), a na samym meblu stała chyba setka różnorakich
słoiczków, pudełeczek i innych pierdół we wszystkich możliwych kolorach.
Zachęcona przez Ariane, podeszłam do toaletki i usiadłam na krześle. Spojrzałam
w lustro i zobaczyłam znajomą, nieco zmęczoną twarz. Trochę zdziwił mnie ten
widok, bo czułam się przecież wspaniale, powinnam promienieć! Usłyszałam czyjeś
kroki na schodach i moim oczom ukazała się pulchna demonica, której skóra pokryta
była rybią łuską. Jej widok nie wywołał mojego obrzydzenia, bo pomijając ten
drobny mankament, kobieta była piękna. Jej jasne, niemal białe włosy opadały łagodnymi
falami na łopatki, a oczy miały dziwny odcień błękitu, przywodzący na myśl
letnie niebo delikatnie osłonięte chmurami.
- Witaj, Pani –
demonica pokłoniła mi się i z zachwytem zaczęłam się zastanawiać czy tak już
będzie zawsze – Na imię mi Chloe i dzisiejszego wieczoru zajmę się twoim
wyglądem. Postaram się dobrać idealny makijaż, fryzurę i ubiór tak, byś nie
tylko prezentowała się majestatycznie, ale przede wszystkim, dobrze czuła.
Potem, nie
czekając na moją odpowiedź, klasnęła w dłonie. Komnata – garderoba zalała się
jasnym światłem jarzeniówek przytwierdzonych do sufitu. Chloe podeszła do mnie
i obróciła moje krzesło tyłem do lustra, prawdopodobnie, żebym nie podglądała, przecież
nie ma to jak element zaskoczenia, i zaczęła zabawę. Pierw wzięła do ręki słoik
z różową mazią i małym pędzelkiem namalowała mi na twarzy kilka pionowych linii,
potem zmieniła pędzelek i znów malowała linie, ale tym razem poziome. Potem
wzięła małe pudełko, nałożyła sobie na dłoń nieco znajdującego się w środku,
zielonego pyłku i dmuchnęła mi nim w twarz. Kolejna maź jaką wysmarowała mi
całą twarz, była szara i w tym momencie spróbowałam cicho zaprotestować, lecz
Chloe pokręciła głową, zapewniając mnie, że będę zadowolona z efektu końcowego.
Poddałam się więc jej wklepywaniu, malowaniu, smarowaniu starając się nie
zwracać uwagi na kolor, zapach i konsystencję kolejnych pakowanych na moją
buzię produktów. „Spójrz w górę, Pani”, „Teraz w dół”, „Zrób z ust dzióbek”, „Uśmiechnij
się. Ale szeroko” i inne polecenia co jakiś czas wydobywały się z ust mojej
demonicznej stylistki, a ja onieśmielona jej rozkazującym tonem wykonywałam je
wszystkie i zapewne, gdyby kazała mi w tamtej chwili stanąć na jednej nodze i
zaśpiewać „Odę do radości” to też bym to zrobiła. Taką już mają moc stylistki z
zamiłowania, które dorwą obiekt do swoich działań. Potem przyszedł czas na
fryzurę, jednak na tym etapie byłam już pogrążona w rozmyślaniach nad wpływem
migracji jaskółek na klimat południowej Afryki – czyli kompletnie odpłynęłam. Z
zamyślenia wyrwał mnie głos Chloe, która z niekrytą dumą w głosie, oznajmiła:
- Gotowe, możesz
się przejrzeć, Pani.
Powoli, pełna
obaw obróciłam się przodem do lustra. Wspominając feerię barw, jaką została
potraktowana moja twarz spodziewałam się widoku klauna z artystycznym afro na
głowie. Kiedy zobaczyłam swoje odbicie, wzięłam głęboki oddech… i tak zostałam.
Dosłownie nie mogłam oddychać. Tak, to zdecydowanie nadal byłam ja, świadczył o
tym chociażby głupkowaty wyraz twarzy, ale byłam… odmieniona. Nie miałam na
sobie kilograma tapety, o nie. Właściwie to makijaż, który widziałam nie
wyglądał na coś, czemu Chloe poświęciła tak wiele czasu, jednak wyglądałam. No pięknie
po prostu. Moja skóra zazwyczaj upstrzona piegami, teraz była gładka i
jednolita, zielony kolor oczu, został podkreślony szarymi cieniami, które były
jasne przy wewnętrznym kąciku oka i ciemniały stopniowo, by przy zewnętrznym
kąciku być już niemal czarne. Rzęsy idealnie wytuszowane i rozdzielone sięgały
łuku brwiowego, a usta miały piękny, koralowy odcień i były pełne jak nigdy
dotąd. Co się tyczy włosów były rozpuszczone, ale lśniące, bez rozdwajających
się końcówek i nie elektryzowały się.
Spojrzałam na
Chloe, która z zadowoleniem kiwała głową.
- Teraz czas na
twoją kreację, Pani.
Nim zdążyłam odpowiedzieć,
kiedy demonica poprowadziła mnie do wieszaka z rozmaitymi sukniami. Były tam i
minisukienki w które, aby się wcisnąć, musiałabym wysmarować się smalcem,
gotyckie, czarne suknie, renesansowe suknie balowe i proste koktajlowe
sukienki. Przeglądałam je wszystkie wieszak po wieszaku, aż w końcu trafiłam na
mój typ szara suknia rozszerzająca się ku dołowi z długim trenem odsłaniała
całe plecy, była wiązana na szyi, a brzeg jej dekoltu ozdabiał delikatny haft.
Trzeba przyznać, ze prezentowałam się naprawdę dobrze i od razu pomyślałam, jak
na mój obecny wygląd zareagował by Damon.
- Nie pozwól by
troski zniszczyły twój wieczór, Pani. – Spokojny głos Ariane skutecznie odgonił
myśli o ukochanym, co tylko przez chwilę wydało mi się dziwne.
Kiedy
już byłam odstawiona i gotowa, nadszedł czas by przedstawić mnie na salonach.
Ekscytacja mieszała się z tremą, przerażenie z ciekawością. Stałam pod drzwiami
do sali balowej, z której dopływała głośna, lirycznie brzmiąca muzyka. Czyżby
któryś z klasyków? Nigdy nie byłam dobra w odróżnianiu Bacha od Mozarta i
Chopina od Straussa. Obok mnie jak zwykle stała Ariane, ubrana w krótką czarną
sukienkę i spoglądała na mnie spokojnie.
- Pamiętaj,
Pani. Wejdź dopiero jak będziesz gotowa. Zrób to szybko i pewnie. Tak, żeby
każda para oczu była zwrócona na ciebie.
- Obawiam się
Ariane, że to nie będzie takie proste, nigdy nie lubiłam publicznych wystąpień.
- Pomyśl o czymś
przyjemnym. O czymś co doda ci sił.
„Dalej”
pomyślałam „Nie bądź tchórzem Pamiętasz jak nagle znalazłaś się w zupełnie
obcym miejscu? Dałaś radę… Pamiętasz jak Lilith więziła Damona? Poradziłaś
sobie z nią i z całą masą demonów. Pokonałaś pradawną wiedźmę, więc i teraz
dasz radę”. Moja dłoń zacisnęła się na klamce i po chwili byłam już w innej
rzeczywistości. Drzwi otworzyły się z wielką łatwością, a moim oczom ukazała
się złoto fioletowa sala balowa, wypełniona po brzegi gośćmi. Z lekkim
zaskoczeniem odkryłam, że nie stoję na tym samym poziome co zgromadzone
towarzystwo, a na niewielkim balkoniku, górując nad wszystkimi. Muzyka ucichła.
Ucichły też rozmowy, a wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Patrzyli na
mnie z ciekawością. Z niecierpliwością. Z zachwytem i ze strachem. Czekali. A
ja milczałam. Wiedziałam, że nie może tak być. Zrobiłam krok do przodu. Usłyszałam
dźwięk zbiorowo wciąganego powietrza. Zerknęłam kątem oka na Ariane, która
skinęła głową. Podeszłam do barierki.
- Witajcie – powiedziałam,
a potem przeskoczyłam barierkę i runęłam w dół.
No hej ;D
OdpowiedzUsuńPiekło w twoim wykonaniu nie brzmi jak jakieś straszne miejsce, chociaż pewnie zwykli grzesznicy nie mają tam takich wygód jak Olivia.. xd fajny pomysł z tym smolnym tatuażem, jestem ciekawa jak wygląda. To jego rysunek dodasz do galerii?
Ach, nie pogniewałabym się, jakbyś na tym balu wyczarowała nam Damona, bo w końcu Królowa Demonów bez partnera? ;D
A nawet jeśli nie, to chętnie od czasu do czasu przeczytałabym jakieś nowinki z Mystic Falls, na przykład czy Damon bardzo tęskni i czy zapija swoje smutki, albo czy suka Bonnie dalej się na niego czai..
W każdym razie intrygująca końcówka, czekam na następny rozdział ;)
Pozdrawiam, buziaki ;3
Świetny rozdział, nie zawiodłam się. Szczegółowe ale nie nudne opisy i interesująca treść( tak, zgadłaś przerabiamy na polskim recenzje). Z niecierpliwością czekam na nową notkę
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Waniliowa Konwalia
No kochana w końcu się doczekałam i przeczytałam cały rozdział.
OdpowiedzUsuńPrzyznaje bez bicia, ale trochę mi to zajęło.
I w końcu długi rozdział i uwielbiam Twoje opisy.
Tak wspaniale opisujesz bohaterkę.
Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do jej życia w piekle.
No i co z Damonem?
Czy będzie z nim szczęśliwa?
No ale do tego jeszcze daleko.
Na razie wspaniale rozwinęłaś wątek piekielnego życia a fragment rytuału auu mrożący w żyłach.
Naprawdę jesteś dobra w opisach i tego Ci zazdroszczę.
Nie są nudne a wręcz przeciwnie.. skupiasz się również na drobiazgach a w każdym opowiadaniu jest to bardzo ważne.
Pozostaje mi tylko czekać niecierpliwie na kolejny rozdział.
aby pojawił się już wkrótce!
pozdrawiam!
Dziś trafiłam na twojego bloga i przeczytałam go w jeden dzień. Niesamowita historia!
OdpowiedzUsuńI ta końcówka hahaha zastanawiam się czy Oliwi spadnie na dwie nogi, czy spadnie i wyląduje w kuckach podpierając się rękami czy się wywali hahaha xD
No i mam nadzieję, że będą rozdziały gdzie będzie przedstawione życie Damona <3 Bo może być bez niego trochę nudno :P Lubię Arianę :3
Nie mam jakichś uwag czy coś. Podoba mi się tak jak jest.
Czekam z wypiekami na następny rozdział!!!
Talia :D
Fajny rozdział, czekam na nastepne! :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie:
http://kochajac-potwora.blogspot.com/
Boski Blog. Naprawdę. Nie ogę się doczekać kolejnego rozdziału. Przeczytałam całość w ciągu 3 godzin. Nie mogłam się odkleić od tego bloga. Czułam się jakbym czytała książkę. Boże.... CUDOWNE!
OdpowiedzUsuńUps zjadłam M w ,,mogę"
UsuńZazdroszczę ci talentu. Ja też piszę bloga jeśli będziesz miała ochotę to zajrzyj simmeria-elitarna-szkola.blog.pl
OdpowiedzUsuń